Recenzja filmu

Barbie i tajemnicze drzwi (2014)
Agnieszka Zwolińska
Karen J. Lloyd
Kelly Sheridan
Brittany McDonald

Po drugiej stronie lustra

Jeśli Wasze córki zasypiają z plastikową diwą pod poduszką, a na widok różowych jednorożców dostają spazmów, to film dla Was. 
Barbie (TM), ikona amerykańskiego przemysłu zabawkarskiego, ma już prawie sześć krzyżyków na karku. Pojawiła się na rynku jako kuzynka niemieckiej lalki Lili (do której prawa wykupiła nowopowstająca firma Mattel, założona przez pomysłodawczynię Barbie, Ruth Handler), a parę dekad i miliony dolarów później stać ją nie tylko na nowe ciuszki, ale też na pełnometrażową, kinową reklamę (nie pierwszą i nie ostatnią zresztą). Jeśli Wasze córki zasypiają z plastikową diwą pod poduszką, a na widok różowych jednorożców dostają spazmów, to wiedzcie, że jesteście w targecie "Tajemniczych drzwi".



Za podstawę lichej fabułki scenarzyści wzieli rzecz nieśmiertelną (czytaj: taką, która zniesie każdą (re)interpretacyjną zniewagę), mianowicie "Alicję w Krainie Czarów". W bardzo swobodnej adaptacji utworu Lewisa Carrolla Barbie wciela się w rolę wycofanej, nieśmiałej księżniczki Alexii, która - podobnie jak jej starsza, literacka koleżanka - odkrywa drzwi do magicznego świata. Tam, poza serią psychodelicznych odjazdów, czeka ją konfrontacja ze zdeprawowaną władczynią Malucią. Przygody Alicji były oczywiście metaforą dojrzewania oraz inicjacji w dorosłość. Twórcy "Barbie" także starają się podążać tą ścieżką, lecz powiedzmy kurtuazyjnie, że trudno im za pośrednictwem tak uproszczonego języka i tak sztywnej bohaterki cokolwiek powiedzieć. Sam wątek przełamania codziennej nudy i skoku na główkę w świat magii jest jednak na tyle nośny, że najmłodsze dzieciaki zrozumieją go intuicyjnie.



Próżno szukać w filmie innych barw niż fiolet i róż. W ogóle próżno szukać jakichkolwiek wizualnych atrakcji dla dziecka powyżej pierwszej klasy podstawówki. Technicznie to niska półka - tak pod względem jakości wykonania, jak i pomysłowości. Świat po drugiej stronie lustra (a raczej tęczy) to ometkowane przez Mattel królestwo przeciętności. Nominalnie film jest musicalem, jednak w tej sferze również brakuje choćby namiastki inscenizacyjnego szaleńśtwa. Zreformowana w krainie czarów Barbie (TM) zachwala swoje ulubione buty, wylicza korzyści płynące z shoppingu, uczy się ukłonów i reszty skomplikowanej, królewskiej etykiety. Układy choreograficzne, które zapewne będą chętnie powtarzane przed telewizorem przez wszystkie pięciolatki, w kinie mają niestety wątpliwą rację bytu.



W jednej z najlepszysch scen "Toy Story 3", plastikowy Ken otwiera przed swoją Barbie podwoje prawdziwego królestwa: to gigantyczna garderoba, z rzędami odprasowanych, nieskazitelnych kostiumów. Jest tam strój kosmonauty, tenisisty, hipisa, karateki, studenta. Rozanielona Barbie prosi Kena o pokaz mody, a ten bez wahania zaczyna taneczną rewię w kolejnych wdziankach. Już w tym krótkim fragmencie magicy z Pixara udowodnili dwie rzeczy: że Barbie może być atrakcyjna także dla kina, zaś w zabawie lalkami nie chodzi wcale o przebieranki, lecz o kolejne, zmienające się jak w kalejdoskopie role, nieustannie pączkujące, nowe historie. Twórcom Barbie i tajemniczych drzwi brakuje talentu, żeby opowiedzieć chociaż jedną – choćby miała to być przystawka przed wizytą w sklepie z zabawkami.
1 10
Moja ocena:
4
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones